Dziwne, bo nie było mnie ledwo dwa tygodnie. Przecież to mało, no big deal. A ja jednak poczułem się daleko od Krakowa, zdążyłem zatęsknić i zapragnąć powrotu. Do tego tak dużo się pod moją nieobecność wydarzyło – przesilenie wiosenne działało na wyobraźnię ludzi i było po prostu ciekawie. Cóż – ja bawiłem się po prostu gdzie indziej. No i przyszedł czas powrotu. Czas „coś się kończy, coś się zaczyna”. Moje współtowarzyszki podróży zasmucone powrotem już rozpalały w sobie uczucia tęsknoty i żalu, że się już nasz wyjazd skończył. Ja dla odmiany, kierując się zasadą i uczuciem – „Nie smuć się, że się skończyło, ciesz się, że to się wydarzyło” …
Kraków wita w 24h
